Zimowe pstrągi

 

Zimowy pstrąg - szkicSezon pstrągowy rozpoczęty. Wszyscy chorzy na muchostreamerolioze już przebierają palcami. Sznury nawinięte na kołowrotki, tonące przypony zapakowane do kamizelki. Muchy w równych rzędach w pudełkach, czekają do wymarszu niczym najbardziej zdyscyplinowane wojsko (nie to co pod koniec sezonu). Cel wyprawy znany, herbata w termosie nalana… czas wyruszać na łowy.

Pomimo, że ciągnie mnie w znane z letnich wojaży miejscówki staram się je omijać. Pstrągi po swych miłosnych uniesieniach nadal jeszcze nie mogą dojść do siebie… nie to co my. Prawda panowie? Zimna woda wcale im nie pomaga w regeneracji sił. Co wiec robią nasze rybki? Staja sobie gdzieś na spokojnej wodzie i niemrawo ruszają płetwami. Nie gonią za żarciem, tylko czekają aż samo wpłynie im do pyska. Idę więc brzegiem i obserwuje rzekę. Jeśli znajdę zatoczkę z wstecznym prądem lub prawie stojąca wodą, to wiem, że jest to miejsce, w które warto podać muchę. W końcu trafiam na idealną miejscówkę. Wyrwa w brzegu dość spora woda lekko zawraca, a niżej zatopiony krzak… Pierwsza rzecz, to sposób podania muchy. Musi ona spacerować po miejscówce i prowokować niczym kurtyzana w pracy. Jednocześnie nie powinniśmy tracić kontaktu z przynętą, gdyż brania są na ogół delikatne, a pstrąg głupi nie jest i szybko się kapnie, że to tylko dmuchana lalka. Zacięcie przy takim łowieniu jest nieodzowne. Jeśli przypadkiem uda nam się obserwować przynętę, możemy łowić na wzrok. Ale pamiętajmy, że ryba też nas może zobaczyć. Wybór muchy jest jak zwykle trudnym wyborem. Zima to jednak czas dużych much. Dużych i kolorowych. Jednak po te kolorowe sięgam dopiero, gdy nie sprawdzą się moje ulubione standardy, czyli
czarny puchowiec i muddler.

Zdarza się, że po wpadnięciu do wody takiego kolorowego potwora, widzimy jak pstrąg umyka w popłochu. Powinniśmy się cieszyć, że w ogóle zobaczyliśmy rybę i zapamiętać miejsce… może warto po niego wrócić za jakiś czas. Kilkanaście rzutów oraz zmiany przynęt nie przynoszą efektów, więc wstaję z kolan i idę dalej.
Kolejne dobre miejsce. Zwalone drzewo zwalnia nurt powodując powstanie dość ciekawej miejscówki. Obławiam dość metodycznie wszelkie zwolnienia poniżej przeszkody, wolno podciągając streamera. Nie ograniczam się do pierwszych kilku metrów, ale schodzę jakieś 20 metrów w dół, zmieniając muchy. Brań nie ma, ale samo łowienie sprawia mi przyjemność. Nie zakładałem żadnych przyponów tonących, gdyż miejsce dość płytkie. Rzuty wychodzą wiec prawie idealnie. Pod kątem 45 stopni w dół rzeki, dwa szybkie przerzucenia linki na nurt i przytopienie szczytówki. Linkę staram się przerzucać tak, aby jej końcówka pozostawała już w wodzie. Przytopienie szczytówki przyśpiesza tonięcie linki, ale jest zgubne przy mrozie. Dziś na szczęście temperatura dodatnia.
Zza zakrętu wyłania się długa spokojna bania. Woda mało co płynie, na brzegu kamienie i głębiej też. Nade mną most, ale jakoś mi dziś nie przeszkadza. Tym razem na koniec sznura ląduje dociążający przypon. Woda ma tutaj słaby
uciąg, ale głębokość około 3 metrów. Dobrze będzie zejść do samego dna.

Rzuty już nie takie ładne jak wcześniej, ale przynęta ląduje tam gdzie chce. Znów wykonuję manewr z przerzucaniem linki i zanurzaniem szczytówki. Czarny streamerek wesoło sobie podryguje w głębinie, a ja delektuję się swą obecnością nad wodą, wykonują bardzo wolne podciągnięcia. Czasem w ogóle przez chwilę nic nie robię. Czasem drgnę troszkę energiczniej. Z zamyślenia wyrywa mnie opór podczas podciągnięcia. Szarpię linką do siebie i natychmiast podnoszę kij z wody. Pozostaje wygięty a szczytówka radośnie podryguje. Jest pstrąg… pierwszy w tym sezonie… co za radość. Doprowadzam go pod nogi i obserwuję z zachwytem. Chudy jak nieboskie stworzenie, ma może koło 30 cm. Delikatnie chwytam streamera i odczepiam rybę bez jej dotykania. Bezadziorowy haczyk świetnie się do tego nadaje. Jako że hol na grubej żyłce trwał króciutko rybka spokojnie odpływa w głębinę.
Do końca dnia nic się nie dzieje. Powoli zbliża się wieczór, więc wracam do samochodu. Świeże powietrze wypełnia mi płuca i mąci w głowie. Radość z mile spędzonego czasu dopełnia efektu i podśpiewuję sobie wesoło. Po drodze spotykam spinningistę. Krótka wymiana zdań i okazuje się, że miał kilka wyjść, dwa pstrągi wyjął w tym jednego powyżej 40 cm i jeden podobny mu się spiął. Nie da się ukryć, że zima niesie większe plony spinningistom niż muszkarzom, ale przyjemność i satysfakcja z łowienia jest porównywalna.

P.S. Żeby nie powiedzieć większa 🙂

Grześ Łącki

 

Say Something